Wielkie sprzątanie
Zrujnowane, od lat nie remontowane gospodarstwa wiejskie. Pochylone, w większości drewniane i niskie domy mieszczańskie. Rozległe ugory i niezagospodarowane, zaśmiecone tereny wokół większości miast – tak przedstawiała się rzeczywistość państwa pruskiego w połowie XVI wieku. Polkowice nie odbiegały od tego wizerunku. Codzienne życie upływało tutaj na powolnym gospodarowaniu na morgach, sennym handlowaniu mało wyszukanymi towarami i leniwym wyczekiwaniu na kolejny dzień. Wygodnego poczucia swojskiego zasiedzenia nie były w stanie zakłócić nawet nowinki wędrownych handlarzy o trwającej gdzieś daleko wojnie. Pamiętajmy bowiem, że dla współczesnych wojna oznaczała ewentualnie konfiskaty przechodzących przez miasta wojsk, ale nigdy zagrożenia życia ich mieszkańców. To po raz pierwszy zdarzyło się dopiero w sierpniu 1914 roku, kiedy Kalisz zbombardowała artyleria niemiecka. Zginęło prawie sto osób cywilnych.
Na tak zastałą sytuację higieniczno-gospodarczą zareagował dopiero wspomniany Fryderyk II, cywilizują w ten sposób swój kraj. Przykład brał m. in. z Francji, która pod rządami Ludwika XV była wzorem gospodarności dla ówczesnego świata. Później będzie we Francji jeszcze lepiej, ale będzie to już zasługa Napoleona Bonapartego i jego „Code Civil”.
Póki co król pruski nakazał m. in. oznakowanie wszystkich zbudowanych przez niego Dróg Wojskowych. jak pamiętamy, jedna z takich dróg prowadziła przez Polkowice. Zresztą jej oficjalna nazwa (Der Herrenweg), miała w przyszłości posłużyć Hitlerowi do zmiany nazwy naszego miasta z Polkwitz na Heerwegen. Wzdłuż wojskowych dróg pojawiły się więc drogowskazy i skrzynki pocztowe. Król nakazał także lokalnym samorządowcom w osobach burmistrzów, aby ci dopilnowali odpowiedniego zagospodarowania drogi na odcinku należącym do miast. W Polkowicach postanowiono, że każdy z mieszkańców za własne pieniądze posadzi wzdłuż wojskowego traktu 10 drzewek. We wrześniu 1743 roku nudną i piaszczystą drogę ożywiły szpalery drzew. W sumie było ich prawie 1,5 tys. Królowi jednak nie było dość, i postanowił, że do cywilizacji powrócić musza także pruskie miasta. Nakazał więc masowe wyburzenia starych, w większości nie nadających się do dalszego użytkowania budynków, a na ich miejsce postawienie zabudowań z cegły. Te, które należały do miasta, miały zostać sfinansowane z kasy miejskiej. Prywatni właściciele mogli starać się na ten cel o niskooprocentowane kredyty i zakup materiałów po niższych, bo państwowych cenach. Całe to przedsięwzięcie miało wpływ na powstanie trzech nowych cegielni wokół Polkowic: dwóch w okolicach Biedrzychowej i jednej tuż przy dzisiejszym osiedlu Polanka.
W krótkim czasie od 1752 do 1768 r. miasto nasze zmieniło się nie do poznania. Przybyło w tym czasie prawie 50 nowych budynków na miejsce zburzonych 38. Place po rozbiórkach wykorzystywano bardziej racjonalnie. Można było także budować posesje bliżej siebie, co nie było możliwe kiedy domy były drewniane, bo obawiano się przenoszenia ognia z budynku na budynek. Najbardziej okazałym budynkiem pochodzącym właśnie z tego okresu jest ratusz miejski. Jego nową, dość modernistyczną jak na owe czasy bryłę, oddano do użytku pod koniec lat 80. XVIII stulecia.
Król na rewitalizacje pruskich miast wydał z własnej szkatuły prawie 3 mln talarów. Polkowicom dostało się 48 tys. talarów, które przeznaczono na budowę nowych domów. Nasz ratusz kosztował króla 1,5 tys. talarów, a wybrukowanie rynku kostką – kolejnych 200.
Kiedy już większość miast w Prusach mogła wyglądem rywalizować z miastami Francji czy Włoch, król przystąpił do sprowadzania w ich mury kolonistów. Oczywiście głównie z przeludniających się już wtedy niektórych regionów Niemiec. To wtedy do naszego miasta trafiła m. in. rodzina Wierzejewskich. Pochodzący z poznańskiego przedsiębiorcy staną się za kilkadziesiąt lat właścicielami pierwszej w historii naszego miasta elektrowni. Ale to już całkiem inna historia.