Za mundurem panny sznurem – mówi polskie przysłowie. Jak wyglądało to w Polkowicach, mieście przez ponad sto lat garnizonowym, i ile było w tych relacjach sznura a ile munduru – o tym traktuje taopowieść.
Mówiąc krótko, relacje te sprowadzały się do dwóch skrajnych odczuć – miłości i nienawiści do królewskich dragonów. Każdy bowiem oddział liczący kilkuset żołnierzy i tyleż samo koni, był ogromnym obciążeniem dla każdego magistratu, a już zwłaszcza dla tak małego i niezamożnego, jakim były Polkowice na przełomie XVIII/XIX w. Ciągłe utarczki z żołnierzami o ukradziony owies albo uwodzenie cudzych żon, uzupełniały skargi na prostackie zachowanie, pijackie burdy i zadeptane przez konie ogrody. Nie było łatwo, ale za to nie było też nudno. Żołnierze dawali mieszkańcom poczucie względnego bezpieczeństwa, okazjonalną pomoc przy ciężkich pracach budowlanych czy polowych, oraz – co nie jest bez znaczenia – powód do dumy. Kolorowe mundury i ułańska fantazja na dobre spoiły się z historią tego miasta. Wiemy przecież z licznych przekazów ikonograficznych, jak barwnie prezentowały się armie ancient regime’u osiemnastowiecznej Europy. Wystarczy przypomnieć sobie epopeję napoleońską. A to przecież m. in. z Francuzami walczyły pruskie regimenty w bitwie pod Jeną i Auestaedt w 1806 r.
Ale jak właściwie huzarzy znaleźli się w małych, prowincjonalnych Polkowicach? To proste. Jak pamiętamy Anton Lessel, bogaty mieszczanin polkowicki, wyratował przypadkiem ze śmiertelnej opresji króla pruskiego Fryderyka Wilhelma II (zwanego później niesłusznie Wielkim), kiedy tego w 1763 r. Austriacy otoczyli pod Tarnówkiem. W zamian za cudowne ocalenie (król podobno uciekał niesiony na plecach przez Lessela), władca Prus obiecał, że zostawi w Polkowicach swój regiment dragonów. Obietnicy dotrzymał.
Kawaleria pruska, co wykazały wojny śląskie (1740-1763), początkowo nie była w armii pruskiej doceniana. Zmienił to dopiero Fryderyk II, wprowadzając do tego rodzaju broni nowe rozwiązania organizacyjne i taktyczne oraz nowoczesne uzbrojenie. Do tych zaliczały się m. in. coraz doskonalsze szable – znak rozpoznawczy każdego ułana, ale i karabinki, wypierające coraz śmielej lance z konnych armii. Do najpopularniejszych karabinków w armii pruskiej należały Mausery (M1871) oraz nieco późniejsze i zarazem nowocześniejsze Werdery (M1849). Na przełomie wieków zastąpiły je karabinki systemu Dreysera.
Pułki kawalerii tworzone były z najlepszych rekrutów własnych, w miarę możliwości ochotników. Wszystko dlatego, że specyfika tej służby ułatwiała dezercję, zaś do zadań pruskiej kawalerii należało wówczas m. in. zapobieganie dezercji w szeregach piechoty. Stąd brały się liczne przykłady, dziś może odbierane jako zabawne, otaczania kawalerią własnych oddziałów znajdujących się w marszu, zwłaszcza przedzierających się przez trudny i wyczerpujący teren leśny. Do najsłynniejszych pułków pruskich jazdy należał 7. Pułk Huzarów (Siebten Husaren Regiment), dowodzony przez płk. Piotra Małachowskiego, Polaka. Jednak to nie oni, a huzarzy z 5. Pułku Bayreuth uważani byli za najlepszą tego typu jednostkę w armii królewskiej, a później cesarskiej.